poniedziałek, 8 lipca 2013

Matura


Postaram się wam teraz opisać, jak wyglądał mój miesiąc matur.


Niedziela 05.05.2013r.
Dzisiaj po spacerze z Kajtkiem odwiedziła nas suczka mojej cioci. Niestety nie udało mi się zrobić ładnych zdjęć gdyż była bardzo ruchliwa co więcej szybko uciekła.
Wieczorem wraz z kuzynką poszłyśmy do koleżanki, aby pobiegać, powtórzyć lektury na polski, a około 22:15 wybrać się na fajerwerki, gdyż był to dzień zakończenia Dni Kolbuszowej. Ostatni szalony dzień przed maturami. Fajerwerki nie były złe chodź kilka lat temu udały im się naprawdę wspaniałe, gdyż były nad twoją głową i zarąbiście to wyglądało, na dodatek były bardzo ładne. Jednak z różnych przyczyn odstąpili od tego. Mimo to dobrze, że są jakiekolwiek J Kiedy było już po wszystkim zaczęłyśmy się żegnać na środku bocznej drogi. W pewnej chwili całkiem zszokowane ktoś na nas trąbi, obejrzałyśmy się, a tam radiowóz :/ Zeszłyśmy szybko z drogi, a on pojechał. Gdy koleżanka odeszła, wraz z kuzynką zaczęłyśmy się kierować w stronę mojego auta. Szłyśmy akurat drogą którą jechała policja. Wjeżdżali w różne zakamarki sprawdzając pewnie czy nikt pijany nie leży pod płotem, albo też nikogo nie zaczepia. Dochodząc do auta, policjant widział że wsiadam za kółko, myślałyśmy, że podejdzie i jakiś alkomat albo co, ale nic z tego. Potem z nimi chwile jechałyśmy ale nie reagowali :)

Wtorek 07.05.2013r.
Dzisiaj miałyśmy pisać polski. Wcześniej jednak pojechałyśmy na 7:00 do kościoła, gdzie była odprawiana za nas msza. Po skończonej mszy, miałyśmy na 8;15 (o tej zaczynali wpuszczać na maturę), być w szkole. Wsiadałam więc do swojego samochodu wraz z kuzynką i koleżanką. Miałam jeszcze wstąpić do sklepu po czarny długopis, bo ten co miałam nie wiedziałam czy mi wystarczy, a więc zajechałam pod najbliższy kiosk, który niestety z powodu zbyt wczesnej pory był zamknięty. Miałam więc nadzieję, że uda mi się od kogoś pożyczyć. Zajechałyśmy więc na miejsce na parkingu pod szkołą i zaczęłyśmy zbierać z samochodu wszystkie potrzebne rzeczy. W tej to chwili koleżanka zauważyła, że nie wzięła dowodu. Odpalamy silnik i ruszam. Pada pytanie: ,,masz klucze do domu” i gwałtowna odpowiedź: ..nieee!” L Sięga więc błyskawicznie po telefon i dzwoni do mamy. Zajeżdżam do niej pod szkołę, ale ona nie odbiera. Koleżanka nie wiedziała gdzie ją znaleźć, odjeżdżam więc, a ona dzwoni do taty. Korki jak nazłość ogromne, dlaczego? Bo przecież wtorek! Dojechałam jednak do gminy, gdzie pracuje jej tata. Niestety jej nie udało się do niego dodzwonić. Wbiegła mimo to do środka. Sekretarka wyprosiła go ze spotkania, koleżanka otrzymała klucze i pojechałyśmy do niej do domu. Szybko znalazła dowód i czarny długopis dla mnie po czym ruszyłyśmy do szkoły. Na miejscu okazało się, że już nas dawno wołali. Ale jeszcze nie wszystkie klasy weszły więc w sumie nic strasznego się nie stało. Wylosowałam numerek ławki. Trafiłam na 2. Zaraz na przodzie pod oknem. Siadałam tam znajdując jedną zaletę – przynajmniej nie fiknę mając stały dopływ powietrza, gdyż okna były otwarte. Niestety, po chwili zamknięto okna, gdyż ktoś powiedział, że przeszkadza mu hałas kosiarki dochodzący z pola. Zaczęliśmy. Powiem, że w części pisemnej trafiłam na lekturę którą przeczytałam (a to rzadkość). I chodź nie musiałam się odwoływać do treści z lektury sama świadomość znania lektury mi pomogła i zajęłam wszystkie możliwe kartki by opisać temat. Po wyjściu czekała na mnie drożdżówka i woda do picia (w butelkach)

Środa 08.05.2013r.
Dzisiaj bez większych kłopotów oprócz tego, że zapomniałam linijki. Na szczęście kuzynka która ze mną jechał przypomniała mi i wzięła ode mnie z domu (aby ja już nie musiała się wracać). Wzięła linijkę, kątomierz i ekierkę, bo nie pamiętałyśmy czy można wszystko czy nie. Po wylosowaniu numerka 44. Jak to ten wielki w ,,Dziadach’’ co ma zbawić świat z numerem czterdzieści i cztery. Po czym usiadłam w ostatniej ławce prawie w środkowym rzędzie. Podczas egzaminu podeszła do mnie kobieta zabierając  ekierkę i kątomierz mówiąc, że tego nie wolno mieć i odbiorę przy wyjściu. Tak też potem zrobiłam, a na korytarzu czekała drożdżówka z wodą. Niestety mimo iż spodziewam się mieć ponad 70% jestem bardzo nie zadowolona gdyż straciłam 4 punkty na banalnym zadaniu, bo nie podzieliłam jednego dziadostwa…

Czwartek 09.05.2013r.
Angielski. Koszmar mojego życia. Nienawidzę uczyć się języków obcych. Nic mi nigdy nie wchodzi do głowy. Mimo iż testy próbne pisałam na ponad 80% teraz spodziewałam się najgorszego. Test ten pisaliśmy w klasie a nie na hali, gdyż nie było by słychać magnetofonu. O ile dobrze pamiętam miałam 8 numerek. W każdym razie siedziałam na środku klasy. Zastanawialiśmy się czy będzie list oficjalny czy prywatny. Osobiście wolę prywatny bo możesz spokojnie pisać potocznym językiem. I taki na szczęście był. Gdy już wszystko skończyłam, zaczęłam na wszelki wypadek czytać raz jeszcze i co się okazało? Nie napisałam na temat jednej kropki w liście, a list miałam już wtedy na maxymalną ilość słów. Musiałam wszystko poskracać, powyrzucać i dopisać to co brakuje, a zegar tyka …. Na szczęście zdążyłam, a pani widząc moje gorączkowe liczenie słów i ciężką pracę nad tekstem patrzyła na mnie z politowaniem, co jeszcze bardziej pogarszało moje samopoczucie. Gdy skończyłam, oddałam prace i poczułam jak spada mi ciężar z serca. Potem już w domu, czekałam z kuzynką na wyniki i …. I nie doczekałam się. Nie było ich bardzo długo. Kuzynka poszła do domu i całe szczęście bo po obliczeniu ile mi wychodzi byłam załamana. Mogłam liczyć tylko na 60%. Całymi dniami chodziłam jak struta. Nie mogąc się skupić na nauce wosu i geografii.

Poniedziałek 13.05.2013r.

Dzień w którym mają się potoczyć moje dalsze losy czyli zdanie wosu. Przedmiotu który będzie decydował o tym czy dostane się na bezpieczeństwo wewnętrzne czy tez nie. Jeszcze w niedziele wieczorem miałam do powtórzenia 1/3 vademecum co nie nastawiało optymistycznie. Mózg niestety odmówił posłuszeństwa, tak więc z myślą, że mam na 14:00 udałam się na odpoczynek. Rano koleżanka obudziłam mnie sms’em pisząc: ,,Powodzenia” i coś mnie tchnęło żeby sprawdzić rozpiskę zanim napiszę: ,,Dzięki, ale egzamin mam dopiero o 14:00” i wtedy poczułam serce w gardle. Egzamin nie był o 14:00 tylko o 9:00!! O 14:00 mam ale geog która ma być we wtorek! W ogromnym pośpiechu przygotowała strój, ubrałam się i pojechałam do szkoły. Na szczęście zdążyłam. Niestety materiał nie został przerobiony do końca. Wylosowałam miejsce z samego przody przed komisją. Otworzyłam egzamin i stwierdziłam, że g….no wiem. Wróciłam do domu spokojna, że mam to za sobą, ale koszmarnie bałam się gdy zobaczę wyniki. Przejrzałam je i stwierdziła, że powinnam mieć około 60%. Koleżanka zaś powiedziała, że będzie miałam mniej. Co - wiem wredne -  napawało mnie radością. 

Wtorek 14.05.2013r.
Ten dzień był bardzo luźnym dniem. Nie przykładałam się do niego, gdyż geografia nie była mi do niczego potrzebna co więcej na próbnej miałam 60% a w ogóle się nie uczyłam. Tak więc poszłam nie zestresowana i zaszokowało mnie jak trudny się okazał. Nie wiedziałam wielu rzeczy i znów do domu nie wróciłam szczęśliwa. Liczyłam na około niewiele ponad 50%.

Wtorek 28.05.2013r.
Dzisiaj ustny polski. Tekst nie opanowałam tak rewelacyjnie jak bym chciałam, ale nie było tragedii, mimo to sam fakt, że mam tam iść i stanąć (bądź siąść) przed komisją i opowiadać przyprawiało mnie o ogromny strach. Egzamin miałam mieś gdzieś bardzo późnym wieczorem, ale okazało się, że nie ma przerwy i został przesunięty, co niestety spowodowało jeszcze większy stres. Ale jak mus to mus. Pojechałam. Gdy dotarłam pod salę czekali tam znajomi którzy zaczęli opowiadać jacy to straszni ludzie w tej komisji. Co okazało się niezłym żartem. Co gorsza jednak zapomniałam dowodu, a okazało się, że go sprawdzają. Gdy weszłam do sali, zauważyłam stół nakryty obrusem, a za nim obcą mi kobietę. Przed stołem zaś stało krzesełko. Zostałam poproszona by usiąść, co z wdzięcznością poczyniła i po chwili zapytano mnie o dowód powiedziała, że niestety go zapomniałam i że jeżeli jest to bardzo koniecznie zadzwonię do kogoś kto mi go przywiezie. Co okazało się na szczęście nie konieczne. Nauczyciel poprosił o rozpoczęcie i w tej chwili poczułam, że nie mam zielonego pojęcia jak mój tekst się zaczynał. W Sali rozległa się głucha cisza. Widziałam rozglądające się, zniecierpliwione spojrzenia nauczycieli, a żołądek zawinął mi się w supeł. Po upływie około 30 sekund, które dla mnie były wiecznością nagle przypomniałam sobie jak to szło i czym prędzej ruszyłam, aby nie przeciągać. Szło nieźle (chyba). Nauczyciele nie patrzyli mi w oczy tylko błądzili wciąż wzrokiem po sali, by w pewnej chwili mój wzrok spotkał się ze wzrokiem obcej mi nauczycielki. Patrzyła na mnie przez jakiś czas, ja patrzyłam na nią, a słowa same leciały z moich ust, by nagle w jednej chwili wszystko rozsypało się na strzępy. Kobieta gwałtownie odwróciła wzrok co spowodowało całkowite wyrwanie mnie z kontekstu i przez 5 sekund nie wiedziałam co dalej. Na szczęście udało mi się wrócić myślami do tekstu. Gdy zakończyłam padły 3 pytania. Dwa do tekstu (jak objawiał się prometeizm w Konradzie Wallenrodzie i coś o Starym Prometeuszu czego nie do końca zrozumiałam, ale mimo to nawijałam co mi przychodziło do głowy) i jedno takie bardziej o moją opinię (Dlaczego wciąż wracamy w utworach literackich do postawy prometejskiej). Po tym jak wyszłam z sali weszła jeszcze jedna osoba i wyniki. Okazało się, że zdobyłam 90% - z czego ogromnie się cieszę i czego się nie spodziewałam.

Czwartek 28.05.2013r.
Kolejny koszmar w moim życiu – ustny angielski. Nie będę się rozpisywałam powiem tylko, że była to moja chyba najgorsza wypowiedź po angielsku. Całkowicie zaskoczona pytaniami na dodatek nie umiałam bym na nie odpowiedzieć nawet po polsku otrzymałam tylko 57%. Tyle co jedna z moich koleżanek, ale dowiedziałam się, że ma tyle samo dopiero po jakimś czasie i długo chodziła struta, mimo iż mama wmawiałam mi że to wcale nie jest zły wynik.

Piątek 28.06.2013r.
Dzień wyników. A może nie do końca, bo wyniki pojawiły się dopiero w nocy po północy. Mimo iż logowałam się o północy i około pierwszej wyniki znałam dopiero o 02:22 – wiem ciekawa godzina. I tak polski – 84%, matma – 76%, angielski – 84%,  wos – 55%, geog – 42%. Gdy to przeczytała przez myśl przeszło mi, że się pomylili (jak się potem okazało wielu znajomych tak myślało o swoich wynikach). Niestety teraz żałuję, że nie zdawałam żadnego rozszerzenia, bo wynik 55% nie wiele mi daje, a koleżanka uzyskała 68% co jeszcze bardziej mnie dobiło. Mimo to mam ogromną nadzieję, że uda mi się dostać na Uniwersytet Marii Curie-Składowskiej w Lublinie. Na początku planowałam Kraków, ale koleżanka się tam nie dostała, a chciałyśmy mieszkać razem. Zdała ona egzamin z rysunku w Lublinie stąd zmiana planów. Mamy już prawie załatwione mieszkanie i jak się nie dostanę to będzie kolejne wielkie rozczarowanie, żali i ogromne cierpienie, ale staram się o tym nie myśleć i żyć optymistycznie nastawiona.
W sobotę po wynikach urządziliśmy sobie ognisko. Kolega założył się, że nie zda z polskiego. Był tak tego pewien, że zrobił błąd kardynalny, że założył się o 2,5litry wódki. Biedak musiał to wieczorem postawić ;p Niestety pierwszy i ostatni raz wykazałam się tak wielką nierozwagą, że piłam 3 rodzaje wódki, popijając winem co skutkowało iż w pewnym momencie po prostu odleciałam. I z imprezy nie pamiętam wszystkiego. Na szczęście nie wymiotowałam, mój żołądek okazała się silniejszy od chłopaków, którzy potem pluli dalej niż widzieli. Jeden nawet zemdlał i rzygał pod i na siebie. To było straszne, ale w końcu to po maturach, zdanych w naszej klasie w 100% można więc było zaszaleć ;p
 A co z tego było najzabawniejsze? Pijany kolega, który wyjechał z pytaniem, czy to zoo bo wszędzie do około są pawie :D