środa, 5 marca 2014

Rzepka

Nie nie chodzi o taką, rzepkę do jedzenia. Mój wariat od urodzenia ma problemy z chodzeniem, bo spada mu rzepka (kiedyś już chyba o tym pisałam). W każdym razie, jakoś się żyło, młodego nigdy to nie bolało, a przynajmniej nigdy nie piszczał. A ona sobie spadała i wskakiwała. Objawiało się to tylko tym, że krzywo chodził.




Trzy tygodnie temu  (16.02.) skończyłam ferie i jak na złość w przed ostatni dzień mojego pobytu, Rudy zaczął mi dosłownie kuleć na jedną z tylnych łap. Nie był to jakoś męczący spacer, ale mam na drodze dość dużo kamieni, a więc stwierdziła, że po prostu się skaleczył. W domu obejrzałam łapę, ale nic nie znalazłam...niestety pies wciąż nawet na łapie nie stawał. Był już wieczór, a więc wet już nie przyjmował, w niedziele też nie miałam, żadnych szan, żeby z jakimś się skontaktować. Wszyscy w domu mi tylko powtarzali, że to nic takiego, że mogę spokojnie w poniedziałek jechać do Lublina (wracać na studia), a jemu na pewno przejdzie. I kiedy zobaczyłam, że Rudy sikając (jak to psy stoją na jednej z tylnych łap i podsikują różne rzeczy), stoi właśnie na ten łapie, zaczęłam im wierzyć. Pojechałam. W ubiegłym tygodniu, a raczej w weekend (01 -02. 03.) ponownie pojechałam do domu. Z opowieści mamy wiedziałam już, że Rudy w ciąż w pełni na tej łapie nie staje i nie zastanawiałam się ani sekundy, od razu oświadczyła, że tak tego nie zostawię i jadę do weta. Nikt o dziwo mi się nie sprzeciwił. Najwidoczniej same uważały, że coś jest jednak na rzeczy. Zanim jednak pojechaliśmy, musiałam Mordę wyczesać, bo strasznie zaczął się lenić. Chwilę później byliśmy na miejscu. Cieszyłam się jak głupia, gdy zobaczyłam, że jest moja weterynarza, a nie facet, którego wręcz nienawidzę. Weszliśmy do gabinetu, powiedziałam o co chodzi, Rudy wylądował na stole i...Kiedy próbowała mu zbadać nogę, powiedziała, że ,,to stalowy pies", jest tak umięśniony, że nic nie czuje i co zrobiła? Zawołała tego gościa. Okazała się, że gdzieś był. Podszedł do mojego psa i zaczął mu dziwnie wykręcać nogi. W sumie miało to chyba działaś jako jakieś rozluźnienie dla psa, żeby się tak nie spinał, ale osobiście nie mogłam na to patrzeć i gdyby nie fakt iż musiałam trzymać psa to chyba bym się odwróciła. Później postawił mu łapy na stole i zaczął je....jakby to nazwać..macać, nie nie to słowo...niech będzie badać, zaczął je badać, dotykając w okolicach rzepki. Potem dowiedziałam się, że Rudy ma dziwnie spuchniętą łapę, jakby coś mu się tam wylało. Niestety myło to na tyle obszerne iż nie wiele dało się wyczuć. Spekulowała tylko, iż prawdopodobnie spadłą mu rzepka i nie wskoczyła tylko zaczęłam tam coś podrażniać. Kajtek dostał zastrzyk by obrzęk się zmniejszył i dostaliśmy polecenie przyjechania z tą łapą we wtorek, albo środę. Poprosiłam również o obcięcie paznokci i sprawdzenie stanu uszu, bo dziwnie się po nich drapał. Były bardzo brudne i obawiałam się świerzba, ale pani doktor nic nie znalazła. Gość wyczyścił mu uszy i kobieta zalała mu je kroplami przy okazji ucząc moją mamę jak ma to robić sama w domu.



Wczoraj (tj.04.03) znów byłam już w Lb, mama dzwoniła, iż była u weta i w sumie nie dowiedziała, się nic konkretnego. Kajtkowi spadła rzepka i po prostu już nie naskoczyła. W gabinecie mu ją nastawiła, ale powiedziała, że to wciąż będzie się zdarzało. Dała mu tylko jakieś tabletki (na 50 dni, po jednej) i powiedziała, że to wszystko co może zrobić. Rudy jest w takim wieku ( 7lat i prawie 2mc), że to będzie się zdarzało i jest to nieuniknione.

Od co, mój mały kochany idiota się starzeje, a ja nie mogę przy nim być - chyba to boli najbardziej, to i świadomość, że gdy za 4,5 lat wrócę do domu na stałe to nie będziemy mogli się z tego cieszyć, bo będzie już w takim stanie...Najbardziej się boję, że wogóle nie będzie mógł już chodzić, bo rzepi spadają mu z dwóch łap. Ta lewa zawsze była gorsza, ale obawiam się iż to kwestia czasu, żeby to samo zaczęło dziać się z druga...

Co gorsza, ani mama, ani babcia nie mówią mi do końca wszystkiego. W sumie je rozumiem, bo co rzucę studia i gdy tylko będzie mu się coś działo przejadę 170km, żeby go zawieść do weta? Skąd wiem, że nie wszystko mi mówią, a no stąd, iż przez przypadek babcia się wygadała, że jakiś czas temu Rudy, źle się czuł, nic nie jadł, był na tyle słaby, że nie był w stanie nawet chodzić. Zwieźli go do weta. Pojechała z moją mamą, moja ciocia - osoba, która normalnie nie byłaby w stanie wsiąść spokojnie do tego samego auta, w którym on jedzie. Został w gabinecie nawet zważony (13kg), co świadczy tylko i wyłącznie o tym jak straszeni musiał się wtedy czuć i wyglądać...

piątek, 14 lutego 2014

To nie mój pies!!

Myślę, że nastrój tej muzyki pasuje do posta, a więc podsyłam link: Enrique Iglesias

Nie było mnie w domu od tamtego roku. Przez ponad miesiąc nie widziałam Rudego. Mama kiedyś dała mu słuchawkę do ucha, kiedy byłam na linii i mówiła, że bardzo się ożywił, że nastroszył uszy, że nasłuchuje. Nawet nie wiecie jak mnie to ucieszyło. Mój mały idiota mnie wciąż pamięta, tęskni. Opowiadała mi o ty, że czasem Kajtek chce wejść do mnie do pokoju, szuka mnie... Tak bardzo chciałam go wtedy przytulić i... podziękować, że wciąż jestem w jego sercu.

Nie macie pojęcia jak bardzo się cieszyła, kiedy nasta chwila powrotu do domu. Wsiadał zmęczona, ale i uradowana do pociągu. Przejechałam 170km, potem w samochód i do domu. Po drodze skoczyłam jeszcze do sklepu, żeby mu coś kupić. Zajechałam na podwórko, wyskoczyłam z auta i poszła do niego. Czego oczekiwałam? Że zacznie piszczeć, skakać cieszyć się jak zawsze gdy wracałam po dwóch tygodniach, jak za dawnych lat gdy cieszył się gdy mnie zobaczył nawet jak nie było mnie w domu tylko przez kilka godzin. Wiecie co zobaczyłam? Coś co złamało mi serce. Zobaczyłam leniwie wytaczającego się z budy psa, który popatrzył na mnie, jakby stała tam już kilka lat i nie była najmniejszą sensacją. Chciałaby się powiedzieć, że potraktował mnie jak obcą osobą, ale on nawet przy obcych wpada w furię - nie radości, ale zawsze. A teraz...co miałam myśleć...mój pies mnie nie poznaje? Nie liczę się już dla niego? Mimo to podeszłam i chodź on się nie cieszył, ja to robiłam za nas dwoje, głaskałam, pieściłam, tak jak chciałam to zrobić gdy go zobaczę, ale nie było żadnej reakcji z jego strony, nawet nie wiem czy pomachał ogonem :'( Dałam mu smakołyki, które mu kupiłam i poczłapałam do domu. Przywitałam się z babcią, zjadłam obiad i  po opowiedzeniu rodzince co się wydarzyło w moim życiu przez ten czas. Zasiadłam z mamą przed TV. Około 17:00 mama zawsze przyprowadza wariata do domu, więc zrobiłam mu jeść i po niego poszłam. Zabrałam go na krótki spacer. Kiedy weszliśmy do domu. Zjadł kolację i się położył. Żadnego szczekania, biegania wokoło stołu, ciągnięcia za nogawkę, biegania za sznurkiem/piłką. On po prostu się położył na łóżku. I co?? I tyle? - pomyślałam. Nie wiem, mały co się z Tobą stało, ale nie dam Ci mnie tak ignorować! Wzięłam szarpak i zaczepiwszy nim psa rzuciłam go wzdłuż pokoju. Już bałam się, że nie zareaguje, ale on pobiegł po sznur i wskoczył na łóżko (jak zwykł to robić), a ja ponownie mu go zabrała, rzuciłam, zaczęłam się przeciągać. Wreszcie poczułam - to on to mój pies. Ale za szybko się ucieszyłam. Kajtek szybko się zniechęcił. Ponownie się położył.

Na drugi dzień wzięłam go na dłuższy spacer. Prawie wogóle się nie cieszył. Nie biegał od krzaczka do krzaczka na szybko załatwiając oznaczanie tylko, spokojnie powoli, wręcz musiałam na niego czekać. Nie ciągnął się prawie w cale na smycz. A ja patrzyła na niego, w oczach mając prawie łzy, a w głowie jedno powtarzające się hasło, jak na zaciętej płycie: ,,To  nie mój pies, to nie mój pies!...". Przeszło mi nawet przez myśl, że może to i lepiej. Kajtuś stał się psem mojej mamy, takim jakiego zawsze chciała. Spokojnym, opanowanym...Na smyczy nie wyrabiał za mną bo przyzwyczaił się, że mama wolno chodzi, nie szalał w domu, bo mama nie często się z nim bawiła. Zasypiał przy jej boku, bo robił tak przez ostatni czas, a ja? Ja już do tej bajki nie pasowałam... Mimo to postanowiła, go ,,ożywić". Co wieczór się z nim bawiłam, zachęcając do biegania po całym pokoju, przeciągając się sznurkiem. Chodząc na krótkie, ale zawsze, spacery. Teraz 5 dni później widzę, że to znowu,,robi się" mój mały diabełek. Ponownie zachęca mnie do zabaw szczekaniem, śpi przy moim boku, w moi łóżku, ale wciąż równie chętnie bawi się z moją mama. A ja mimo iż czuje, że to nie ten sam pies. Widzę w nim chociaż jego część i cieszę się gdy bawi się, zaczepia moją mamię - jego NOWĄ WŁAŚCICIELKĘ. I chociaż wciąż mnie tak nazywają wiem, że przed nim nie mam prawa się tak czuć. Gdy widziała, jak cieszy się na jej widok. Jak skacze z radości na widok wujka, serce mi pękało, ale jednocześnie się cieszę, bo wiem, że ja znowu wyjadę, a on zostanie z nimi. Niech więc zostanie z tymi kogo kocha...

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Święta, świątami, a mnie czeka pierwsza sesja...

Wiszę wam post za święta, ale tyle się dzieje...
Czeka mnie sesja, pierwsza w życiu. Jest stresik, ale i brakuje chęci do nauki :(
Na polu mróz, chociaż nie ma śniegu. Z czego akurat się cieszę, chociaż i tak nas to nie ominie, więc może lepiej jakby nasypało teraz, tak na tydzień i potem już nie było :p Nie lubię gdy jest zimno...





Od 29.12.2013r. jestem znowu na mieszkaniu w Lublinie. ponad 150 km od domu. Jadę tam dopiero w przerwie międzysemestralnej, która wypada na 10-16 luty. Ja chce już! Brakuje mi Kajtka, Wypłosza siedzącego mi na moim ramieniu, wkurzającego miauczenia Perełki, zrzędzenia babci i mojej kochanej mamy. Ale niestety sesja, coś co na prawdę potrafi dobić. W jednym tygodniu wypada mi do pisania aż 7 rzeczy!! - szkoda, że tydzień ma tylko 5 dni :(
Ale święta...
A wiec tak, zawsze uwielbiałam ten czas, rodzina, kolędy, ten bajkowy klimat, ale niestety już tak nie jest.  Nie wiem czemu nie czuję tej magii. Ugotowałam pierogi (3 rodzaje, plus małe gratisy ze śliwkami i grzybami), ziemniaki, groch, kapustę, i kilka innych rzeczy. Może to to, że im jestem starsza, tym bardziej angażuję się w święta od strony kuchni, co powoduje, że jest jedzenie, jedzenie i jeszcze raz jedzenie. A nie to co zawsze w tych świętach kochałam..., oczywiście byłam na 00:00 na pasterce, ale to i tak nie wiele zmieniło...
 

 

Przynajmniej spędziłam tydzień z moim małym piekielnikiem :D Kupiłam mu smakołyki, piłki tenisowe do zabawy i dwa identyfikatory. Moje cudo już na pewno bezpieczne, haha:) Planuję jeszcze zakup odblaskowej obroży i nowego kagańca, ale na razie kupiłam mikrofalówkę na mieszkanie i jestem bez kasy. W lutym jak przyjadę muszę pojechać z nim obciąć pazurki, bo ma straszne szpony, aż jemu jest nie wygodnie. Poproszę od razu, żeby mnie tego nauczyła i będę obcinać sama w domu.


A jak wy po świętach? Muszę nadrobić zaległości na waszych blogach, ale to już pewnie po sesji, bo właśnie powinnam się uczyć na politykę wyznaniową....

wtorek, 17 grudnia 2013

Studencki zawrót głowy

W sumie to nie wiem o czym dokładnie mogłabym wam napisać, bo dzieje się w moim życiu wiele zabawnych historii. Bardzo zaskakujących i niespodziewanych. No zdarzają się i te smutne, albo wręcz: ,,trzymajcie mnie, bo zabije...", ale ogólnie nudy nie ma. Dlatego też miedzy innymi nie mam czasu na pisanie postów, ani niestety częste odwiedzanie waszych blogów, nad czym bardzo ubolewam.
Niestety zdjęcie nie bardzo oddaje tego co na szyi.



Może zacznę od tego nie zabawnego faktu jakim było to, że gdzieś nabawiłam się uczulenia. Nie mam pojęcia gdzie, bo nie jestem uczulona na żaden, alergen. Nie zmieniła proszku, płynu do płukania, ani żadnych kosmetyków. Jedyna opcja jaka przychodzi mi do głowy to to, że jadłam w w McDonaldzie tosta z serem i pieczarkami i może to to. Będę musiała pójść tak jeszcze raz kiedyś i zamówić go ponownie, ale nie wiem jeszcze kiedy, bo te wydarzenia jaki były z tym związane, nie są w żadnym stopniu miłe. A mianowicie: Rano, gdy się obudziłam swędziała mnie z tyłu szyja. Koleżanka śmiała się, ze się nie umyłam (oczywiście nie miała racji ;p ). Na ćwiczeniach z Najnowszej historii Polski, zaczęłam mnie swędzieć z przodu. Kiedy zobaczyłam się w domu w lusterku...szok. Cała szyja była czerwona. Miałam czerwony brzuch i plecy. Najgorsze było to, że wszystko mnie swędziało. Bałam się, że może to być ospa wietrzna, bo siostrzeniec współlokatorki na to chorował, a ja nie przeszłam tego w dzieciństwie. Na szczęście nazajutrz rano, nie pojawiły się żadne z objaw tej choroby, a owe swędzące plany pojawiły się na kończynach. Bała to sobota więc z samego rana jechałam do domu. W niedziele, wciąż miałam plamy na nogach mama zabrała mnie więc na pogotowie, tam dostałam zastrzyk w tyłek i zaświadczenie lekarskie z którym mogłam się zgłosić po
Bodajże drugi dzień.
drugi jeżeli chce, jeżeli mi to pomoże. Ale od doktorki nie dowiedziałam się nic więcej jak to, że jest to uczulenie. Jeszcze w ten sam dzień musiałam wracać do Lublina. W poniedziałek wciąż bez zmian. Miałam na uczelnie iść dopiero na 11:30, a więc zaraz po roratach pojechałam do jakiegoś (znalezionego w necie) szpitala. Tam ostałam się w kolejce i dowiedziałam się, że mnie nie przyjmą, bo są kolejki ludzie już długo czekają, powinnam się była zarejestrować. Nie było by w tym nic dziwnego w końcu to nasze ,,kochane" szpitale, gdyby nie fakt iż kobieta była na tyle nieuprzejma, iż chciałam mnie nawet zwymyślać, nie mówiąc co mam zrobić z tym czymś. Gdzie mogę z tym pójść. Jak stamtąd wyszłam poczułam się taka bezradna, bezsilna, że chciałam usiąść na chodniku i zacząć płakać. We wtorek wciąż czułam swędzenie, które chwilami było nie do wytrzymania. Poszłam więc do innego lekarza, a dokładniej do jakiejś przychodni studenckiej. Podeszłam do rejestracji. Kobieta na pierwszy rzut oka, wydawała się nie miła, ale gdy powiedziałam o co chodzi to z takim jakby współczuciem powiedziała, że szkoda, że nie przyszłam rano, bo był dermatolog iż pomyślałam, że nie powinnam tak łatwo oceniać ludzi. Nie była zarejestrowana więc musiałam podejść do gabinetu lekarki i zapytać czy mnie przyjmie, zgodziła się. Wróciłam więc do
Co jak co, ale nawet kominiarze mi coś szczęścia nie przynieśli.
poprzedniej kobiety, aby dokonać rejestracji, i wtedy właśnie okazało się, że pierwsze wrażenie nie było mylne. Kobieta powiedziała, że mnie NIE ZAREJESTRUJE! Bo k**de nie mam u nich karty. No to ledwo co panując nad nerwami zapytałam czy łaskawie nie mogłaby mi wyrobić takiej karty, odparła, że nie. Taka wkurzona, już ledwo co stojąc zapytałam tylko: ,,To nie przyjmie mnie pani?" - z oczywistym wyrzutem, a ona odparła tylko krótkie: ,,nie!". Myślałam, że ją tam zabiję, ale wyszłam nic nie mówiąc. Stwierdziłam, że mam ich wszystkich daleko w ... i, że w końcu będzie musiało samo przejść. Siostra koleżanki dałam i mi jakieś krople, które podawała swojemu synkowi, gdy miał ospę wietrzną. I .......  w końcu mi przeszło.




Kolejne dwie historie bardziej skrócę.
A więc tak. Wybrałam się z koleżankami do kina na ,,Krainę lodu". Świetny początek bajki, a na pewno piosenka ,,Ulepimy dziś bałwana", która wpada w ucho. Niestety nie dokończyłyśmy seansu, bo w pewnej chwili w głośnikach rozległo się takie: ,,Proszę opuścić salę. Spokojnie, bez paniki" Wyszliśmy na korytarz. Światła migały jakby było zwarcie, po chwili zaś zauważyłyśmy wydostający się z pod sufitu biały dym. Staliśmy tak wszyscy (wszyscy ludzie z wszystkich sal) przed wejściem do kina i czekaliśmy na jakieś wyjaśnienia. Co chwila ktoś biegał tam i z powrotem. W pewnej chwili usłyszeliśmy coś w stylu: ,,Proszę się rozsunąć, zrobić takie szerokie przejście po środku", a zza kobiety wyjechał wózek z ... lodami! - no przecież najważniejsze, lody ;p Po wszystkim zwrócili nam kasę za bilety i dostaliśmy kupon wstępu na dowolny film do 31.12.2013r. i tak tydzień później poszłam na igrzyska śmierci. Co do kina to chyba faktycznie było tylko zwarcie.
 



Ostatnią na dzisiaj historią, a może faktem jest to iż pomimo, że lubię coś gotować, umiem też coś przypalić czy może nawet spalić. I tak niestety ostatnio to ostatnie się mnie trzyma. Mianowicie podgrzewając gołąbka na parze, wygotowała mi się woda i niestety, ale spaliłam sitko...kurczę, musiałam kupić nowe za dychę. Ale jest teraz takie, fajne seledynkowe. To było chyba w niedzielę. A dzisiaj za to przypaliłam trochę ryż, ale i tak był do zjedzenia :D




















Koniec na dzisiaj
Pozdrawiam :*
















Ach zapomniałabym. Pierwszy śnieg? Tak był. Około 12:00 w nocy wychodziłam sobie spokojnie z łazienki, gdy nagle oberwałam śnieżką :p

czwartek, 5 grudnia 2013

Opóźniona depresja??




      Kur** zaczęło się. Wszystko mnie denerwuje, najchętniej bym coś rozbiła, 
albo wykrzyczała się, ale nie mogę. 
Mogę tylko głęboko oddychać co niewiele daje...












 Nie wiem czemu,
              ale dopadła mnie taka złość...!!!





Wydarłam się na znajomych, bo rozmazał mi się lakier, a one podeszły do tego ze śmiechem, no bo kurczę, ja się męczę, staram się równo fajnie pomalować, a tu nagle telefon, paznokcie nie wyschły i nie dość, że nie zdążyłam odebrać to jeszcze rozciapał mi się lakier! Paznokci mi się rozdwajają, zimno mi w pokoju, a współlokatorka marudzi jak chce podkręcić kaloryfer. Gadają, gdy rozmawiam prze telefon tak głośno, że za każdym razem muszę wychodzić, a jak one rozmawiają, to ku**błoga cisza! Gdy słucham w radiu wiadomości to to samo, a jak poproszę o ciszę, to wielki foch, bo czego to ja nie żądam od nich. Kurcze jestem na bezpieczeństwie narodowym, jak mam okazję wysłuchać wiadomości to powinnam to zrobić, tak trudno to zrozumieć?!


Nie, nie wiem czy to ze mną coś ostatnio nie tak, wcześniej świetnie się dogadywałyśmy, a ostatnio coraz gorzej. I znowu mam tak, że gdy wracam do mieszkania to psuje mi się humor, najchętniej, całymi dniami przebywałabym z daleka od mieszkania. Nie wiem jak wy, ale ja czasem po prostu po ciężkim dniu chce móc w spokoju spędzić wieczór...

poniedziałek, 18 listopada 2013

Liebster Blog Award

A więc tak, zostałam nominowana do Liebster Blog Award przez Mikę: http://pasjafotografowanie.blogspot.com/ . Dzięki :) Fajnie się złożyło, bo akurat pasowało mi dodać o czymś notkę, a nie bardzo miałam pomysłu:) Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów jeszcze nie rozpropagowanych na tyle, na ile zasługują, czyli o mniejszej liczbie obserwatorów niżbyśmy chcieli, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz ich o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Zadane mi pytania i moje odpowiedzi:

1. Jaka jest twoja największa pasja ?
    - myślę, że psy

2. Jaka jest twoja ulubiona potrawa ?
    - krokiety w sosie grzybowym

3. Co robisz na feriach zimowych ?
    - przeważnie spędzam je w domu, nie lubię wychodzić jak jest zimno :)

4. Jakie sporty uprawiasz ze swoim psem ?
    - Niestety zważywszy na schorzenie Kajtka nie uprawiamy żadnych sportów.

5. Jaka jest twoja książka ?
    - Nie mam takiej, zważywszy na fakt iż bardzo mało czytam.

6. Lubisz gotować ?
   - lubię eksperymentować, ale różnie to wychodzi :p

7. Skąd wziął się pomysł na bloga?
   - pomysł na bloga hmm... chyba potrzebowałam miejsca gdzie będę mogła powiedzieć wszystko co 
siedzi mi na sercu.

8. Wolisz mieszkać na wsi czy w mieście?
     - do tej pory bez wahania powiedziałam bym, że na wsi, ale odkąd mieszkam w Lublinie ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, aczkolwiek po studiach raczej wrócę na wieś

9. Twoja ulubiona pora roku to…
    - zdecydowanie lato

10. Twoja ulubiona rasa psa to.....
     - Kurczę i znowu mam kłopot. Wcześniej przez długi okres czasu był to ONek, ale teraz coraz bardziej podobają mi się Dogi Argentyńskie

11. Ulubiony miesiąc to.....
     - kwiecień (wiem, nie pasuje do tego iż uwielbiam lato, ale w kwietniu się urodziłam - sentyment? )



Moja druga nominacja, na którą powinnam odpowiedzieć już dawno temu, przepraszam za opóźnienie. A nominacje mam od Kora pies: foreverfandogs.blogspot.com

1. Jakie masz zainteresowania?
- psy, fotografia


2. Jaka jest Twoja ulubiona rasa psa?
- a no odpowiedź jak wyżej :)

3. Chat czy mail?
- chat

4. Jak lubisz spędzać z psem czas?
-  na zabawie (najczęściej przeciąganie szarpakiem

5. Masz jakiś ukryty talent?
- możliwe, że mam, ale jeszcze go nie odkryłam :p

6. Co najbardziej lubisz porabiać w wolnym czasie?
-  oglądać filmy ze znajomymi

7. Wariat z Ciebie, czy stoicki spokój?
- raczej stoicki spokój

8. Gdzie najczęściej spacerujesz?
- po polach za moim domem

9. Jeśli mogłabyś zmienić przeszłość to co byś zrobiła?
 czasami najchętniej wróciłabym do starych obyczajów, denerwuje mnie zanikanie naszej pięknej kultury oraz tego iż ludzie uciekają do miast pozostawiając pola i są same ugory (wiem takie wsiowe poglądy)

10. Jesteś zapisany na jakimś forum?
- jestem, ale z braku czasy niestety dawno mnie tam nie było.

11. Skąd pomysł na zwierzaka?
- Kajtuś pojawiła się w moim życiu po stracie innego przyjaciela...

 

Nie będę wybierała aż 22 osób, zostanę przy 11.
A teraz moje nominacje:
1. http://wiki141999.blogspot.com/
2. http://przypadki-lakiego.blogspot.com/
3. http://zaszarymkamieniem.blogspot.com/
4. http://spacerkiem-przez-zycie.blogspot.com/
5. http://ilovefashionxo.blogspot.com/
6. http://zapsieniwsieci.blogspot.com/
7. http://baddy-wspanialy-labrador.blogspot.com
8. http://natropiemarzen.blogspot.com/
9. zyciezmoimpsem.blogspot.com
10. http://life-with-rudi.blogspot.com/
11. http://jimmycanfly.blogspot.com/

Moje pytania:
1. Twój największy cel w życiu?
2. Zasada jaką się w życiu kierujesz i jakiej nigdy nie złamiesz?
3. Po czym oceniasz ludzi?
4. Ulubiony piosenkarz/piosenkarka?
5. Co w swoim życiu cenisz najbardziej? (np. szczerość)
6. Jesteś optymistką czy pesymistkom?
7. Jakie masz hobby?
8. Ulubione film? (masz coś co możesz polecić, a co odradzić)
9. Marzenie, które chciałabyś spełnić, ale wiesz, że jest nieosiągalne?
10. Masz jakiś uzależnienie, które nie daje ci spokoju? :p
11. Jakie miejsce na świecie chciałabyś odwiedzić?

Wiem, ze niektóre pytania wydają się trudne, ale wierzę, że podołacie.
Pozdrawiam :)

poniedziałek, 28 października 2013

Po prostu chce mi się żyć...

          Wiem, ze wielu z nas zawsze w okresie jesieni łapie depresja, ale nie tym razem! A przynajmniej nie dzisiaj. Dzisiejszy dzień zaliczam do jak najbardziej udanych. I nie dlatego, że wydarzyło 
się coś ciekawego, ale w ręcz przeciwnie nic się nie wydarzyło. Był to jeden z tych dni kiedy, siedzisz ze znajomymi na wykładzie i każde słowo cię bawi, śmiejesz się, i rozglądasz po sali, widzisz masę ludzi, tych, których znasz i tych których nie znasz, ale możesz poznać i wiesz, że w tej chwili 
to oni patrzą na ciebie, ale nie dlatego, że źle cię oceniają, ale dlatego, że chcą być na twoim miejscu, bo się wpasowałaś, czujesz się wreszcie tak jakbyś była u siebie. Każde twoje słowo, powoduje, 
że znajomi wokoło ciebie się uśmiechają, a ty uśmiechasz się z nimi. I nie nie chodzi tu o jakieś głupie zaczepki, obgadywanie, ani o przeszkadzanie, na wykładzie. Wszystko to odbywa się kulturalnie, 
ale na luzie. Bo ty nie śmiejesz się obgadując kogokolwiek, ale śmiejesz się  z tego co notujesz na wykładzie, śmiejesz się bo koleżanka nie wyrabia notować, śmiejesz się z tego, że ktoś nagle zapytał: ,,Czy może pan powtórzyć", bo wiesz, że nie tylko ty jesteś gdzieś na szarym końcu wykładu, nie tylko ty potrzebujesz powtórki. A potem wychodzisz ze szkoły i na ustach masz jeden pełny uśmiech.


 Do oczy cisną się łzy. Tak łzy, ale nie łzy rozpaczy, a szczęścia. Bo w końcu nagromadziło się go tak wiele, że musi jakoś wypłynąć, a przecież nie uszami :) I kroczysz przed siebie. Cała twoja co najmniej 40 minutowa droga do mieszkania, jest samotna, ale nie osamotniona, bo dziś czujesz, że chodź żaden znajomy nie idzie obok twojego boku to każda napotkana ci osoba jest bliska. I chodź wiatr rozwiewa ci włosy i wiesz, że wyglądasz strasznie, to cieszysz się, nic nie jest w stanie zdjąć dzisiaj twojego uśmiechu z ust. Bo jesteś szczęśliwa, bo czujesz, że to miasto, to miejsce w którym się znalazłaś, wreszcie należy do ciebie. I w tej chwili przychodzi do głowy ta okrutna myśl: ,,zostanę tu, zamieszkam tu, nie wrócę do domu, do tej wsi" i wtedy uśmiech znika, ale nie na długo, bo dziś odrzucamy smutne myśli na bok, dzisiejszy dzień to piękny dzień. 
Kurtka wraz z włosami faluje rozpięta, na wietrze, opromieniona promieniami słońca. 
I ludzie śmieją się do ciebie, bo TY jesteś szczęśliwa.

* fotki pochodzą z neta

wtorek, 15 października 2013

Czemu nie ma ciebie przy mnie?

Powinna wam powiedzieć to już dawno, ale jakoś nie mogłam się zabrać. A więc od października mieszkam w Lublinie. Tutaj studiuje. Moim kierunkiem okazało się bezpieczeństwo narodowe. Powiem tylko tyle, że ujdzie. Nie jest to ani rewelacyjny przedmiot, ani koszmarnie nudny. Chociaż na wykładzie i ćwiczeniach w poniedziałek idzie tylko spać:) Mam już swoją małą grupkę znajomych, chociaż nie są to jeszcze ogromnie zaciśnięte więzi, ale zawsze spędzamy ten szkolny czas (czasem i nie szkolny) razem.Mieszkanie mamy całkiem fajne. Mieszkam z dwoma koleżankami z liceum. Dobrze się dogadujemy, chociaż mamy już za sobą jedną na prawdę poważną kłótnię, która niestety została wykrzyczana na ulicy, na szczęście w nocy i nie było dużo świadków.

http://www.youtube.com/watch?v=HR9m1QU7nKI

Ale wiecie czego mi najbardziej brakuje?   
Wiem, że zdjęcie już gdzieś się pojawiło, ale nie mam niczego nowego :(

Tak mojego małego idioty. Tak bym chciała, żeby w tej chwili leżał na moim łóżku z głową opartą o moją nogę. I słodko spał, od czasu do czasu na mnie zerkając i sprawdzając czy to nie sen, czy wciąż jesteśmy razem. Ale jego nie ma...jest tak daleko ode mnie. Widziałam go ostatnio 6 października, gdy byłam na weekendzie w domu i serce mi się kraja gdy widzę jak ludzie spacerują i bawią się w parkach ze swoimi psami, a ja nie mogę go nawet zobaczyć. Matko, mam łzy w oczach jakbym miała go juz więcej nie widzieć... :' (   

Idziesz parkiem i widzisz szalejącego psa. Biegającego w złotych liściach. Po chwili spogląda na swojego pana, który patrzy na niego w ogromnym spokojem. Patrzą sobie prosto w oczy, aż w końcu właściciel wzrusza ramionami i prawą dłonią robi delikatny ruch jakby chciał powiedzieć: "jak chcesz" i w tym momencie, ten spokojnie stojący pies rusza jak oszalały, łapie leżący gdzieś w liściach patyk i biegnie z nim do pana. Właściciel bierze kij i rozlega się radosne szczekanie. Patyk szybuje w powietrzu, ale ty nie widzisz co dzieje się dalej bo musisz iść. Bo masz wyznaczony czas w którym musisz dojść do uczelni. I już tylko słyszysz ponowne szczekanie zza pleców. W tym właśnie momencie, masz łzy w oczach i jedyne co chcesz zrobić to popędzić na pociąg. Wbiec na podwórko swego domu, rzucić się do uścisku swego psa. Słuchać jak pieszczotliwie pomrukuje, widzieć jak ogon chce mu się wyrwać pod naporem machania. Ale nie robisz tego. Kroczysz tylko wyznaczoną już trasą w stronę tego strasznego wydziału politologi i ... i próbujesz zapomnieć, bo wiesz, że nie możesz teleportować się do domu, ani na 5 sekund, a wspominanie kogoś kogo nie możesz zobaczyć, jest tak bolesne, jakby ktoś wyrywał ci serce z piersi...

środa, 18 września 2013

Zaklęci w podświadomości


  Wiecie co w życiu jest najstraszniejsze? To że nigdy tak do końca nie możemy mieć pewności co na świecie jest prawdą a co nie...

Dziwożona - jeden z najstraszniejszych słowiańskich demonów, którego bali się nasi przodkowie. 


 Zamknięta w swoim małym świecie, niczego nie świadoma Elleth, żyła jak każdy z nas. Nigdy nie lubiła się wychylać, cicha, skryta w cobie. Lubiła poświęcać czas na samotne wieczorne seansy.
 Nigdy prze nigdy nie wykazywała się żadną odwagą. Tylko w swoich snach stawała się nieustraszoną wojowniczką, jak powiedziała to jedna zjawa w oglądanym filmie: ,,cholerną Xeną".

I tak też było tego felernego wieczoru. Zaczętego tak niewinnie...

Zamknęłam te drzwi czy nie? Kurcze nigdy nie pamiętam. Dobra zamknięte. Film naładowany, zasłony zasunięte, można oglądać. Na monitorze laptopa zaczynał się właśnie kolejny odcinek serialu: ,,Nie z tego świata", w którym to bracia Winchester walczą ze złem tego świata. Przewija się tam masa demonów, ale i aniołów. A każdy twój najgorszy koszmar okazuje się żywą prawdą. Wzywana przez wielu wróżka zębuszka jest niczym innym jak kolejnym żerującym na ludziach potworem. Wszystkie te bajki w których straszne filmy zaczynane są od walących gałęzli w okna, strasznych cieniach i głosach, to tylko w stęp do czegoś znacznie gorszego jakim są prawdziwe wyskakujące z za okna, przerażające postaci, wypijające przez rurki z palcach twój mózg.


Znacie to uczucie, że gdy czytacie jakąś straszną książkę, czy też oglądacie jakiś horror nie chcecie wyjść np. na dwór w nocy, a już na pewno wchodzić do pobliskiego lasu. Tak ja też nigdy nie brałam tego na serio. Ona też.


Chodź Elleth zawsze czuła, że wszystko to może okazać się chorą prawdą, w głębi duszy miała nadzieję, że to jednak tylko jedna wielka bujda i nic w życiu złego (a na pewno nadprzyrodzonego) ją nie spotka. Niestety mylić się, rzecz ludzka...

Noc, i chodź w domu jest jeszcze kilku ludzi prócz niej, czuje się jak w opuszczonym domu, bo nie słychać niczego co świadczyło by o obecności kogoś innego. Nic dziwnego skoro jest trzecia w nocy.
Elleth poszła właśnie do toalety. W korytarzu paliła się żarówka, bijąca słabym światłem w stronę ciemnego, nie oświetlonego korytarza, przez który będzie musiała przejść by wrócić do swojego pokoju. 

Po skończonej kąpieli. Zgasiła światło w łazience i w 5 sekund później zgasło także światło w korytarzu. Ogarnął ją paraliżujący strach. Przez chwilę nie mogła się ruszyć. Wyostrzyła słuch, a w myślach pojawił się obraz najróżniejszych stworów przewijających się właśnie przed jej nosem, nad głową i wychodzących z jak zwykle nie domkniętych drzwi prowadzących na strych. Wyobraźnia buzowała.
 I chodź ani razu nie poczuła na sobie jakiegokolwiek dotyku, miała wrażenie, że coś tam jest. Nie odważyła się zrobić ani kroku w przód, tylko czym prędzej cofnęła rękę do tyłu i namacało kontakt do światła w łazience. Przed nią rozciągała się tylko nicość. I chodź światło okalało tylko niewielką powierzchnię ganku, była w stanie ruszyć przed siebie by zapalić światło. Dopiero potem wróciła by zgasić to z toalety. W ten sam sposób doszła także do swojego pokoju, pokonując kolejną ciemność rozciągniętą na jej drodze. Po przekroczeniu progu, czym prędzej przekręciła klucz w drzwiach i odetchnęła z ulgą co tylko pogorszyło sprawę. Bo wciąż trzymająca się gęsia skórka, spowodowała straszliwy szok, gdy zobaczyła kontem oka ruch na stojącym nieopodal fotelu. Błyskawiczny skok, tajemniczego cienia, przysporzył ją prawie o zawał serca. Szybko złapała się ściany by utrzymać się w pionie przy napływie zawrotów głowy. Zamknęła oczy i powtarzał sobie w myślach: ,,to tylko twoja, głupia bujna wyobraźnia!". Kiedy poczuła siłę w nogach otworzyła oczy i ujrzała przed sobą, żółte ślepia, wgapionego w siebie kota. Patrzył tak przenikliwie, jakby zaglądał w głąb ciebie i powtarzał ci: "Wcale nie jestem twoim kotem, nigdy nie byłem". Bez większych namysłów chwyciła kotkę i wyrzuciła na pole. Kiedy ponownie przekroczyła próg pokoju. Zamknęła szybko drzwi jednocześnie rozglądając się po całym pokoju w poszukiwaniu innych "niespodzianek". Nic takiego na szczęście nie było. Włączyła więc muzykę w telefonie. Pozwala ona jej się uspokoić. Nie tylko dlatego, że nie słychać tej pustej ciszy... a może właśnie dlatego. Sama nie wiem. W końcu Elleth nigdy nikomu nie mówiła dlaczego zawsze ma przy sobie telefon w którym występuje około 100 utworów muzycznych z różnych dziedzin. Gdy opadły nerwy, a serce pracowało swoim rytmem. Rozkołysana do muzyki, postanowiła położyć się spać, ale z nim to uczyni. Włączy jeszcze jakąś komedię, aby mózg przestał prześladować ją niechcianymi obrazami rodem z filmy grozy. Położyła swój szlafrok na stoliku i odwróciła się, aby zmyć mak-up. Kiedy zaczynała drugie oko, za jej plecami rozległ się błyskawiczny szelest. Odwróciła się tak szybko jak nigdy do tond, ale nie ujrzała zupełnie nic, ani kota, ani żadnego innego stworzenia, co mogłoby powodować dziwny odgłos. Po chwili dopiero spostrzegła, że jej wrzosowy szlafrok spoczywa na ziemi na szarym dywanie. Nie zdołało jej to jednak wyprowadzić z równowagi. Udało jej się wmówić, że mimo iż była od odzienia pół metra dalej, sama go przypadkowo zwaliła i że nic, zupełnie nic to nie oznacza. Wróciła więc do zmywania tuszu z oczu. Kiedy skończyła zabiegi kosmetyczne, zaczęłam przeszukiwać zawartość laptopa w poszukiwaniu jakiejś znanej i zabawnej komedii. Niestety po 20 minutach, bez efektywnego klikania w te i we wte, niczego odpowiedniego nie znalazła, wręcz przeciwnie poczuła, się na tyle śpiąca, że mogła dosłownie paść na twarz, bez zbędnych pytań. Wyłączyła laptopa, zgasiła światło oczywiści po wcześniejszym rozejrzeniu się jeszcze po pokoju czy nic nie zaskoczy ją swoją obecnością. Przykryta już prawie z czubkiem nosa pod kołdrą, zamknęła oczy. Ciepło jakie ją otoczyło powodowało iż odpływała w coraz głębsze zakamarki snu. I wtedy w pokoju rozległo się migające światło.


Otworzyła oczy. Na myśl przyszedł jej tylko rozładowany telefon. Sięgnęła więc po niego ręką, ale okazał się być w pełni na ładowany. I znów nabiegły ją dziwne lęki. Bardzo szybko zapaliła światło i zaczęła się rozglądać w poszukiwaniu źródła niepokoju.Nie było to takie trudne, gdyż światło nie przestawało migać. Promienie zaś dobiegały z biurka. Kiedy odchyliła znajdujące się na nim kartki, zapiski ze szkoły zobaczyła małą czarną latareczkę, która migała jak oszalała. Nie wiadomo dlaczego. Odkręciła dostęp do baterii. I niewiele myśląc chciała ponownie zasnąć. Ale jak to Elleth. Jej głowa pełna danych z głupich filmów, mówiła tylko jedno. Demon. I chodź to było bardzo głupie i szybko zabiła tą myśl. Po zamknięciu oczy bał się je otworzyć by nie ujrzeć przed sobą wgapionych prosto przed nosem dwóch pary ślepi. Przeszywających ją, tak samo mocno, lub nawet bardziej niż spojrzenie czarnego kota...

Historia ta jest wymyślana na bieżąco i chodź bardzo mocno przekoloryzowana, to pragnę podkreślić, że zgaszone ni stąd ni zowąd światło w korytarzu, kot, szlafrok (dokładniej bluza) i latarka były prawdziwe i przydarzyły się mi w różnych odstępach czas.
Owy serial na prawdę oglądam, ale poza tym wszystko zostało wymyślone, aby dodać temu trochę finezji.
Chodź nie wiem na ile udało mi się was wciągnąć w moją trochę za mało mroczną i za krótką historyjkę, mam nadzieję, że nie była, aż taka zła.


Pozdrawiam:)

poniedziałek, 16 września 2013

Zawody konne w Zabajce

  Wczoraj tj. 15.09.2013r. byłam wraz z kuzynką na zawodach konnych w Zabajce. Pierwszy raz uczestniczyłam w czymś takim na żywo, co jeszcze bardziej potęgowało moją radość. Gdy dotarłyśmy na miejsce zawody już trwały, a więc szybko się zebrałam i zaczęłam robić zdjęcia. Pod koniec wyszło mi około 2 000 zdjęć, z których niestety znaczną część musiałam usunąć ze względu na jakość. Niestety wciąż uczę się robić zdjęcia w takich warunkach, a niestety rzadko mam okazję. Pogoda była średnia, ale na szczęście dużo nie padało, tylko raz tak mocniej.








 
    Około 15:25 odbyły się pokazy kaskaderskie. Na prawdę fajna rzecz, chodź niestety szybko to minęło. Raz się zdarzyło, że chłopak spadł z konia, ale w sumie się nie dziwię, bo miał chodź wspaniałego to strasznie narwanego czarnego konia. Był z nich wszystkich najwspanialszy, widać było, że kocha biegać, co skutkowało tym, że szybko był cały mokry.











   Wiecie, pomimo iż było tak cudownie, strasznie żałuję jednej rzeczy...że przebywając tam nie mogłam ani razu dotknąć żadnego konia. Pogłaskać, pojeździć. Brakuje mi tego, a ostatnio mimo iż mam wakacje nie mam jakoś okazji. To iż byłam wtedy wśród tylu koni tylko wzmogło to uczucie...









Przebywał tam z nami także jakiś piesek, którego nie omieszkałam nie umieścić na zdjęciach. 




 Oraz obraz, który bardzo mi się spodobał. Nie wiem czemu, miał coś w sobie co mnie do niego przyciągnęło. Niestety na zdjęciu nie wygląda tak jak w realu.



Pozdrawiam (-_-)