środa, 5 marca 2014

Rzepka

Nie nie chodzi o taką, rzepkę do jedzenia. Mój wariat od urodzenia ma problemy z chodzeniem, bo spada mu rzepka (kiedyś już chyba o tym pisałam). W każdym razie, jakoś się żyło, młodego nigdy to nie bolało, a przynajmniej nigdy nie piszczał. A ona sobie spadała i wskakiwała. Objawiało się to tylko tym, że krzywo chodził.




Trzy tygodnie temu  (16.02.) skończyłam ferie i jak na złość w przed ostatni dzień mojego pobytu, Rudy zaczął mi dosłownie kuleć na jedną z tylnych łap. Nie był to jakoś męczący spacer, ale mam na drodze dość dużo kamieni, a więc stwierdziła, że po prostu się skaleczył. W domu obejrzałam łapę, ale nic nie znalazłam...niestety pies wciąż nawet na łapie nie stawał. Był już wieczór, a więc wet już nie przyjmował, w niedziele też nie miałam, żadnych szan, żeby z jakimś się skontaktować. Wszyscy w domu mi tylko powtarzali, że to nic takiego, że mogę spokojnie w poniedziałek jechać do Lublina (wracać na studia), a jemu na pewno przejdzie. I kiedy zobaczyłam, że Rudy sikając (jak to psy stoją na jednej z tylnych łap i podsikują różne rzeczy), stoi właśnie na ten łapie, zaczęłam im wierzyć. Pojechałam. W ubiegłym tygodniu, a raczej w weekend (01 -02. 03.) ponownie pojechałam do domu. Z opowieści mamy wiedziałam już, że Rudy w ciąż w pełni na tej łapie nie staje i nie zastanawiałam się ani sekundy, od razu oświadczyła, że tak tego nie zostawię i jadę do weta. Nikt o dziwo mi się nie sprzeciwił. Najwidoczniej same uważały, że coś jest jednak na rzeczy. Zanim jednak pojechaliśmy, musiałam Mordę wyczesać, bo strasznie zaczął się lenić. Chwilę później byliśmy na miejscu. Cieszyłam się jak głupia, gdy zobaczyłam, że jest moja weterynarza, a nie facet, którego wręcz nienawidzę. Weszliśmy do gabinetu, powiedziałam o co chodzi, Rudy wylądował na stole i...Kiedy próbowała mu zbadać nogę, powiedziała, że ,,to stalowy pies", jest tak umięśniony, że nic nie czuje i co zrobiła? Zawołała tego gościa. Okazała się, że gdzieś był. Podszedł do mojego psa i zaczął mu dziwnie wykręcać nogi. W sumie miało to chyba działaś jako jakieś rozluźnienie dla psa, żeby się tak nie spinał, ale osobiście nie mogłam na to patrzeć i gdyby nie fakt iż musiałam trzymać psa to chyba bym się odwróciła. Później postawił mu łapy na stole i zaczął je....jakby to nazwać..macać, nie nie to słowo...niech będzie badać, zaczął je badać, dotykając w okolicach rzepki. Potem dowiedziałam się, że Rudy ma dziwnie spuchniętą łapę, jakby coś mu się tam wylało. Niestety myło to na tyle obszerne iż nie wiele dało się wyczuć. Spekulowała tylko, iż prawdopodobnie spadłą mu rzepka i nie wskoczyła tylko zaczęłam tam coś podrażniać. Kajtek dostał zastrzyk by obrzęk się zmniejszył i dostaliśmy polecenie przyjechania z tą łapą we wtorek, albo środę. Poprosiłam również o obcięcie paznokci i sprawdzenie stanu uszu, bo dziwnie się po nich drapał. Były bardzo brudne i obawiałam się świerzba, ale pani doktor nic nie znalazła. Gość wyczyścił mu uszy i kobieta zalała mu je kroplami przy okazji ucząc moją mamę jak ma to robić sama w domu.



Wczoraj (tj.04.03) znów byłam już w Lb, mama dzwoniła, iż była u weta i w sumie nie dowiedziała, się nic konkretnego. Kajtkowi spadła rzepka i po prostu już nie naskoczyła. W gabinecie mu ją nastawiła, ale powiedziała, że to wciąż będzie się zdarzało. Dała mu tylko jakieś tabletki (na 50 dni, po jednej) i powiedziała, że to wszystko co może zrobić. Rudy jest w takim wieku ( 7lat i prawie 2mc), że to będzie się zdarzało i jest to nieuniknione.

Od co, mój mały kochany idiota się starzeje, a ja nie mogę przy nim być - chyba to boli najbardziej, to i świadomość, że gdy za 4,5 lat wrócę do domu na stałe to nie będziemy mogli się z tego cieszyć, bo będzie już w takim stanie...Najbardziej się boję, że wogóle nie będzie mógł już chodzić, bo rzepi spadają mu z dwóch łap. Ta lewa zawsze była gorsza, ale obawiam się iż to kwestia czasu, żeby to samo zaczęło dziać się z druga...

Co gorsza, ani mama, ani babcia nie mówią mi do końca wszystkiego. W sumie je rozumiem, bo co rzucę studia i gdy tylko będzie mu się coś działo przejadę 170km, żeby go zawieść do weta? Skąd wiem, że nie wszystko mi mówią, a no stąd, iż przez przypadek babcia się wygadała, że jakiś czas temu Rudy, źle się czuł, nic nie jadł, był na tyle słaby, że nie był w stanie nawet chodzić. Zwieźli go do weta. Pojechała z moją mamą, moja ciocia - osoba, która normalnie nie byłaby w stanie wsiąść spokojnie do tego samego auta, w którym on jedzie. Został w gabinecie nawet zważony (13kg), co świadczy tylko i wyłącznie o tym jak straszeni musiał się wtedy czuć i wyglądać...