Zacznę jednak od początku. A wiec: kiedy wróciłam w piątek po szkole do domu, tak około 14:20, zjadłam obiad i postanowiłam się spakować. Odszukałam małą, podręczną torbę, wcisnęłam do niej paluszki, orzeszki, portfel, chusteczki higieniczne, i 4 bułki - one jednak by nie zajmowały za dużo miejsca zostały przeze mnie brutalnie zgniecione na płaski placek (bułki te były takie sklepowe 7 days, a więc nie było to trudne). Przygotowałam ciuchy, odmówiłam, koronkę i modlitwę za nienarodzone dziecko jaką się niedawno podjęłam odmawiać przez 9 miesięcy, ustawiłam budzik na 23:20 i poszłam spać. Niestety kilka razy przekręcałam się z boku na bok i budziłam (nie jestem przyzwyczajona spać w dzień), ale jakoś się wyspałam. Gdy usłyszałam budzik, zabrałam przygotowane rzeczy, poszłam się umyć i wyszłam z domu. Na cmentarz, a raczej parking pod cmentarzem zawiozła mnie ciocia (bo odwo
ziła swoją córkę, a moją kuzynkę, bo jechała z nami - jest w tej samej klasie co ja).
Przyjechały autobusy, usadowiłyśmy się na miejscach pod koniec pojazdu i po ukokoszeniu udałyśmy się na drzemkę (4 godziny to nie mało na podróż w autobusie). Wszystko by się dało znieść, gdyby nie fakt, że było tam piekielnie zimno. Co więcej gość włączył zimną klimatyzację, której nie dało się wyłączyć, a jedynie trochę zablokować przepływ. P czterech godzinach i jednym postoju dotarłyśmy na miejsce. Poszłyśmy prawie od razu do kościoła, gdzie o godzinie 6:00 było odsłonięcie obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, a potem msza. Następnie miałyśmy czas wolny, aż do 8:00 - czyli czas na śniadanie. Udaliśmy się do przestronnej herbaciarni i tam spożyłyśmy część zabranego ze sobą prowiantu. Po sytym posiłku była Droga Krzyżowa.
Następnie kolejny czas wolny około dwu godzinny. Byłyśmy więc z koleżankami na wieży.
Niestety po przejściu 298 schodków w jedną stronę widok nie zachwycał bo wyła mgła, ale zawsze coś.
Byłyśmy też chyba w grobowcu (w każdym razie nie można tam było robić zdjęć:( ), obeszłyśmy też Cudowny Obraz dookoła na klęczkach i zaczęłyśmy się kierować w stronę autobusu, gdyż zbliżał się czas odjazdu do następnego miejsca. Zanim jednak on nastąpił poszłam z koleżanką na papieskie kremówki
:D
Po upływie około 40 minut jazdy autobusem dotarłyśmy do następnego miejsca, gdzie było sanktuarium Matki Boskiej Gidelskiej. Tam usłyszeliśmy historię tego sanktuarium: (od razu ostrzegam, że mogłam przekręcić niektóre fakty - moja pamięć do szczegółów) Pewien rolnik znalazł w polu malutką figurkę Matki Boskiej, podniósł ją i schował do kieszeni. Kiedy wrócił do domu, stracił wzrok on i jego rodzina. Nie wiedzieli oczywiście dlaczego. Jego przyjaciele powiedzieli mu, że postawili kapliczkę na jego podwórzu i wstawią tam figurkę, którą znalazł. Przedtem jednak zaczęli ją obmywać z piasku i gliny. Nagle owego rolnika coś tknęło i przemył swoje oczy i swojej rodziny wodą jaka była czyszczona figurka, po tym zdarzeniu odzyskali wzrok. Teraz w miejscu gdzie stał niegdyś kapliczka jest owe sanktuarium w, którym byliśmy. Zdarzało się tam wiele cudów - koło ołtarza widziałam np. kule - co ewidentnie oznacza, że ktoś został uleczony. Stamtąd też nabyłam wino i modlitwę do Matki Boskiej Gidelskiej, która ma moc uzdrawiania. Z myślą o rodzinie przywiozłam ją do domu i wiem, że jeżeli wszyscy szczerze w to uwierzymy jej moc zadziała.
w tym flakoniku znajduje się uzdrowicielskie wino |
Potem powrót do domu. Znów 4 godziny tłuczenia się w autobusie. Droga jednak mijałam mi przyjemnie, było ciepło, a nawet gorąco, siedziałam w koszulce z krótkim rękawkiem odrzucając dres i kurtkę bez których wcześniej szło zamarznąć. Tym zaś razem nawet otwarte okna w dachu nie dawały większego rezultatu. Podróż mijała mi szybko na rozmowie ze znajomymi. Kiedy zaś nastąpił postój poszłam z koleżanką do toalety. Kiedy wróciłam do autobusu, zobaczyłam ogromne zamieszanie wokoło miejsca gdzie siedziałam, okazało się, że dziewczyny zaczęły malować tuszem do oczu, brązem i błyszczykiem kolegę, który śpiąc nic nie czuł! Wyglądał naprawdę zarąbiście - zaczęłam więc robić zdjęcia. Kolega obudził się dopiero po nałożeniu błyszczyka, kiedy poczuł coś wilgotnego na wargach. Budząc się zdążył jednak wytrzeć usta w poduszkę koleżanki (na szczęście nie bardzo). Oj żebyście to widzieli, wstał taki wściekły i zdezorientowany. No bo jakbyście się czuli jakby wisiał nad wami tłum ludzi, a wy byście nie wiedzieli co się stało?
Kapnął się gdy kolega podał mu lusterko. Wyglądał jakby chciał wszystkich wyzabijać. Szybko się jednak zebrał i chciał pójść do toalety. Nie tylko ze względu na makijaż, ale i dlatego że wcześniej wypił piwo i chciało mu się sikać, a i zapalił by sobie bo dawno ( w jego mniemaniu tego nie robił). Drzwi jednak zamknęły mu się przed nosem, pchnął je, ale nic to nie dało. Wściekły zaczął krzyczeć żaby otworzyli mu drzwi, ale nasza kochana wycho powiedziała, że odjeżdżamy i nigdzie nie pójdzie. W tym momencie spostrzegłam, że nie ma dwóch naszych dziewczyn, zaczęłam więc wołać, że nie ma wszystkich. Otworzyła więc mu drzwi, a ja zadzwoniłam do dziewczyn, które jak się okazało poszły na pobliski cmentarz. Gdy wróciły pani chciała odjeżdżać, ale kolegi (Mateusza) nie było widać. Pani stwierdziła, że poszedł zapalić i aby go wystraszyć, że odjeżdżamy i żeby przybiegł poprosiła kierowcę by podjechał pod samą ulicę. Jakież było jej zdziwienie i śmiech w autobusie, gdy Mateusz najspokojniej w świecie szedł sobie powoli jakby nigdy nic.
Nie był jednak tak kolorowo, gdy tylko wszedł do autobusu zaczął dopytywać kto to zrobił i mówił mi że mam usunąć zdjęcia. Był tak upierdliwy na tym puncie, że już brakowało mi argumentów. Mówił, że mam je usunąć, albo sam to zrobi. Podałam mu wiec aparat (w którym nie było karty, koleżanka wcześniej poleciła mi ją wyjąć, a zamiast jego zdjęć i zdjęć z wycieczki, było kilka zdjęć choinki na pamięci telefonu), Mati przeszukiwał i przeszukiwał, gdy powiedziała, że przecież skoro nie ma to znaczy, że usunęłam, on jednak kapną się, że coś tu nie gra bo przecież nie ma nawet zdjęć z wycieczki. Nie udało mu się wydusić ze mnie gdzie są zdjęcia, ale na koniec usłyszałam, że gdybym była chłopakiem to dostałabym po gębie. Moja odpowiedź z uśmiecham na ustach: ,, Ale na szczęście nie jestem" była chyba dla niego tak oczywista, że nie odzyska zdjęć iż odpuścił:) Niestety na wzgląd na niego nie pokaże ich wam, ale wierzcie mi na słowo wyglądał genialnie :D
Pozdrawiam :D