Z łapką Perełki już prawie całkiem ok. Staje na niej i tylko czasem widać, że utyka. Nie musiałam nawet jechać do weta, wystarczyło trochę czasu, długi sen i kotka jest już w porównaniu z tamtym w rewelacyjnym stanie :) Najwidoczniej było to tylko mocne stłuczenie.
Mimo wszystko boję się, boję się, że kiedyś nie będą to pazury czy problemy z chodzeniem, ale, że po prostu kiedyś nie wróci...
Co za łajdaki! Myślałam, że mój dom to bezpieczne miejsce dla moich zwierzaków, a tu już drugi raz moja kotka została skrzywdzona. Dzisiaj (23.03.2013) około 16:00 zauważyłam, że Perełka kuleje. Wzięłam ją do domu. Dałam jeść, ale ona tylko liznęłam ledwo wskoczyła na krzesło, nie może stanąć na prawej tylnej łapie. Starałam się ją obejrzeć, ale prawie każdy mój dotyk sprawia jej ból. Na początku wykluczyłam złamanie, mój osąd padł na to ze ktoś ją bardzo porządnie uderzył, posmarowałam jej więc łapę maścią rozgrzewającą, ale teraz to już sama nie wiem czy nie jest złamana. Kotka piszczy gdy próbuję zgiąć jej łapkę i sama tez tego nie robi, tylko podkula lub prostuje nie ruszając na złączeniu kości (kolanie). Bardzo poważanie zastanawiam się nad wizytą u weterynarza, niestety dzisiaj już tego nie zrobię bo jest sobota, a więc mój wet przyjmuje tylko do południa. Kotka narazie śpi, a więc poczekam na rozwinięcie się sytuacji. Myślę, że nawet jeżeli jest to złamanie to czas nie zrobi wielkiej różnicy, gdyż kotka się nie rusza, a kości szybko się nie zrastają. Jeżeli sytuacja się nie poprawi znajdę jakiegoś innego wet możliwie blisko bo kotka nie lubi jeździć autem...
Wiecie ktoś mi kiedyś powiedział, wręcz wyrzucając mi, że źle wychowuję koty, że on nie lubi dzikich kotów, bo kot domowy powinien być domowy, a nie dziki. Teraz jednak cieszę się, że większość moich kotów nie zbliża się do każdego, że są nieufne i że dadzą się złapać, głaskać, czy pieścić tylko osobie którą znają i to dobrze znają. Bo ta która była najbardziej udomowiona, która ufała każdemu cierpi. Cierpi bo zaufała i przypuszczam, że zaufa znowu. Nie rozumiem jednak dlaczego, dlaczego tak się nad nią znęcają. Przypuszczam, że ktoś robi to celowo, łatwo Perełkę odróżnić od innych kotów bo nie jest zwykłym szarakiem. Ale nie wiem skąd powód. Nigdy nikomu nic nie zrobiłam, moja mama też nie. Żyjemy skromnie bo tez wiele nie mamy, więc czemu? Jedyna osobą która ma nam coś do zarzucenie to nasz sąsiad, który od zawsze z nami walczył, nie wiem czemu, było tak już jak się urodziłam. Pamiętam jak wiele razu nam groziły, wyzywał do sądu, wręcz bez powodu. Czepiał się, że np. drzew rzuca cień na jego podwórko, mimo iż jeszcze tydzień wcześniej gdy był upalny dzień specjalnie w jego cieniu postawił sobie krzesło, czy też uwiązał koło niego psa, by chronić się w cieniu. Wyrywał krzaczki które rosły niedaleko graniu, opryskiwał nam nasze jabłonie, żeby uschły...jest tego naprawdę wiele i są to tez gorsze rzeczy jak zabicie mojej kury czy też kota o których już pisała. Tylko czy naprawdę mam zawsze winić jego? Czy to znowu on? Nie wiem nie mam dowodów, ani niczego co by na niego wskazywało, ale jak nie on to kto?...
Szkoła jak szkoła, ale jest pewna sytuacja która mnie dzisiaj szczególnie zdenerwowała, ale zacznijmy od początku. A więc. W nienawidzę fizyki! Niestety w poniedziałek zamiast godziny wychowawczej (naszej pani nie było) mieliśmy właśnie ów przedmiot, ok, przeżyłam. Następnego dnia, mieliśmy kolejna fizykę )taki plan lekcji), dzisiaj kolejna fizyka (taki plan lekcji), ale dołożyli nam jeszcze jedną, bo? A no bo pani od pp się rozchorowała i mieliśmy oczywiście fizykę. Jedynym pocieszeniem na to okazał się fakt iż powiesili na tablicy ogłoszeń, że nie mamy jutro ani wosu (ta sama kobieta go uczy co pp), ani religii, dzięki czemu lekcje zaczynalibyśmy o .... (chwila napięcia) .... o godzinie 11:35 :) Poszłyśmy więc z koleżanką do vice dyrektora, aby zapytać czy możemy przyjść na ową godzinę (bo na tablicy zastępstw z jakiejś przyczyny było podane opieka). Co się okazało: NIE MOŻEMY !!! Podobno w jakiejś szkole wypuścili całą klasę wcześniej ze szkoły i jednemu chłopakowi coś się stało i przez to owa szkoła ponosi teraz ogromne konsekwencje, dlatego w szkołach podobno zakazało wypuszczania kogokolwiek ze szkoły, nawet jak nauczyciela nie ma, trzeba nam będzie zapewnić opiekę. Niestety muszę zasmucić każdego kto chodzi do szkoły - was też to czeka). Tak więc jutro będziemy siedzieć te dwie godziny w szkole, a co lepsze dyrektorka (ta która uczy fizyki), już się pytała czy mama z nauczycielem który nas normalnie czegokolwiek uczy, bo jak nie to ona nam chętnie zrobi lekcje. Do licha ie jestem na profilu politechnicznym tylko na językowym, zdarło ich 5 fizyk w ciągu tygodnia !!
Jedyne co mi teraz pomaga to to:
Chodź zwykle nie słucham takiej muzy ...
Zaczęłam również przeglądać blogi i na trafiłam na ten post: http://teenagers-troubles.blogspot.com/2013/03/moda-w-sheinside.html
weszłam więc do sieci sklepu i zobaczyłam tą sukienkę:
www.sheinside.com/Nude-Short-Sleeve-Lace-Bow-Valen-Dress-p-111223-cat-1727.html#goods_description_top
Nie wiem czy to twarz tej dziewczyny przyciąga swym urokiem, czy to dzieło tej sukienki, ale coś w tym jest, że bardzo mi się podoba, może taką kupię, co sądzicie, ale tak szczerze?
Mam wiele marzeń, ale dzisiaj odniosę się tylko do jednego, a dokładniej do fotografii. Otóż bardzo lubię robić zdjęcia, niestety nie zawsze mam czas, ale co bardziej mi przeszkadza to mój aparat. Wiem, że podobno bardzo dużo zależy od fotografa, a nie od sprzętu, bardzo chciałbym móc posługiwać się czymś lepszym niż mój Nikon Coolpix P100. Mam wrażenia, że mnie ogranicza. Dużo więc szukałam czegoś co pozwoliłoby mi być na nowo zafascynowany swym sprzętem i polepszyło w jakiś sposób moje prace. Czytając bloga Alicji Zmysłowskiej ( http://alicjazmyslowska.blogspot.com/ ) postanowiłam, że następnym aparatem jaki zakupię będzie Canon EOS 7D + Canon EF 70-200mm f/4.0L i Canon EF 85mm f/1.8
Żyłam więc sobie z tą myślą, że kiedyś będę go miała, może już niedługo,
bo będę miała 4 miesięczne wakacje, znajdę pracę, kupię go i to
sprawiało mi na prawdę ogromną, ogromna radość, poczucie przyszłego
spełnienia. Aż do czasu gdy o planach powiedziałam babci i o cenie
przyszłego aparatu. Od tego czasu przezywam w domu istny koszmar! I
babcia i mama znienawidziły moją mała pasję. Gdy tylko widzą mnie z
aparatem słyszę kazania, docinki i przeróżne opinie, które nie tylko
sprawiają niechęć do brania w ręce aparat tak aby widziały, ale i
straszny ból, że to właśnie najbliżsi chcą zabić moje marzenia i
dlaczego?
Bo nie mamy tyle kasy, a pieniądze które zarobię na wakacjach nie powinnam wydać na głupoty! Tak może i to dla nich są głupoty, ale nie dla mnie, i chodź zdaję sobie sprawę, że moje zdjęcia nie są wyjątkowe, nienawidzę gdy ktoś chce podciąć mi skrzydła i to że tak skutecznie im to wychodzi. Na początek konie. Zawsze miały o nie wąty, mama nie chciała bym co chwilę jeździła do stadniny, a więc odpuściłam. Potem rysunki - jak byłam mniejsza uwielbiałam rysować, ale gdy tylko widzieli mnie z ołówkiem w ręce to słyszałam, znowu coś bazgrzesz weź się za jakąś poważniejszą robotę albo się ucz!. Potem wiersze tyle że zamiast słyszeć bazgrzesz słyszałam skrobiesz! Tylko byś pisała i pisała, weź się za naukę! Ale po licho mi nauka. Nawet jeżeli skończę szkołę na dobrym poziomie, zdam dobre studia i będę miała otwartą drogę do każdej pracy to po co mi to jeżeli w swym życiu nie będę czułą się spełniona. Przecież te lata, te 18 lat przez które podcinali mi skrzydła to nic w porównaniu z tymi dajmy na to 70-cioma latami które będę musiała spędzić czując, że tak na prawdę w życiu nie zrobiłam niczego na czym mi zależało? ...
Prawdopodobnie to będzie długa notka, bo będzie zawierać dwa tematy o których chcę napisać, i chodź do pierwszego nie mam już takiej weny jak na początku nie mogę pominąć tak ważnej rzeczy jaka się wydarzyła w moim życiu, a zaczęła się tak:
Wieczór jak to wieczór, ja nad książkami, mama przed telewizorem, a pies na kanpie. Jednak tym razem w tej harmonii było coś innego, a wina leżała po stronie psa! Otóż owa ,,paskuda" zaczęła się strasznie drapać po uszach. Może by mi to tak nie przeszkadzało gdyby nie fakt iż drapiąc się piszczał! Podeszłam więc do niego zaleciłam by się nie ruszał (czego jakimś cudem wysłuchał:)) i zaczęłam oglądać uszy. Jedno było bardzo czerwone i delikatne drapanie przeze mnie sprawiało psu przyjemność. nie wiedziałam jednak dlaczego. Owa sytuacja się powtórzyła i postanowiłam pójść z tym do weta. Miałam pojechać z psem po południu około 16:00 - 17:00. Kiedy byłam gotowa i miałam iść po psa ujrzałam iż Perełka (moja kotka) również drapie się po uszach. Zajrzałam więc i do jej ucha. Tutaj niestety było tak paskudnie. nie tyle widać było różne plamy, ale i krew - która pdpd powstała od częstego drapania się kota.
Jest to fotka z neta, nie robiłam Perełce takich fotek
Mój osąd padł na świerzb i jasne już było, że nie psa, a kota zabieram do weta. zadzwoniłam po kuzynkę, aby mi pomogła (nie mam transportera, a więc musiałam ją wziąć na rękach) i trzymała ją w samochodzie. Dojechałyśmy, weszłam do gabinetu od razu, bo nikogo nie było w poczekalni, a drzwi były otwarte. Przywitała mnie osoba, która przy ostatniej mojej wizycie, grała rolę praktykanta. Wyglądało na to, że teraz jest tutaj sama, po chwili jednak spostrzegłam, że coś dzieje się za kurtyną. Pani doktor prowadziła jakiś zabieg. Powiedziałam (nazwijmy ją praktykantką), że mój kot się strasznie drapie i niczego nie podpowiadając czekałam na werdykt. Kobieta zajrzała do ucha, pobrała wymaz i wzięła pod mikroskop. Po chwili odwróciła się do mnie mówiąc: ,,świerzb".
Krótkie wyjąśnienie tego hasła z neta: Notoedres cati -świerzbowiec koci - najczęściej atakuje zewnętrzną
powierzchnię małżowiny usznej, odstawę ucha, kark, szyję, pyszczek oraz
kończyny zwierzęcia. Ten pasożytniczy pajęczak żeruje na skórze kota.
Podstawowe objawy chorobowe są związane z rakcją naskórka na penetrację.
Choroba częściej dotyczy kotów żyjących na wolności oraz osobników wykazujących obniżoną odporność. Do najczęstszych objawów zaliczyć możemy świąd i miejscowe wyłysienia
wspomnianych obszarów. Zwierzę intensywnie drapie miejsca inwazji.
Pojawia się rumień a skóra zaczyna się łuszczyć. Z czasem w powstają na
skórze zwierzęcia grube strupy.
Świerzbowiec drąży w naskórku strupy, stąd jego uporczywe swędzenie i
stany zapalne. Drapanie sprzyja przenoszeniu pasożyta na inne obszary
ciała. Taka ekspansja na ogół wydarza się bardzo szybko, po części
twarzowej obejmując brzuch i okolice odbytu.
Wówczas już nie kryłam, że liczyłam się z taką odpowiedzią. W tej to chili wszedł jakiś mężczyzna. Przywitała się i powiedział do mnie, że ma taką samą kotkę. Następnie zwrócił się do praktykantki iż nie będzie mógł przyjechać z kotem na kastrację ponieważ kotek został wystraszony przez psa i schował się wysoko na drzewie. Od pół godziny nie może go zdjąć i szybko to chyba nie nastąpi, a więc pragnie umówić się na inny termin. Dla mnie jednak było pewne kocur wyczuł pismo nosem i nie chce w młodym wieku być wykastrowanym :p Gdy się umówili, kobieta wróciła do mnie i podała kotce krople na kark (koszt 20 zł), potem dodała, że dawkę trzeba powtórzyć za 3 tyg. bo inaczej to nic nie da. A jeżeli i 2 dawka nie pomoże to i trzeba będzie przyjąć trzecią. Gdy skończyła mówić zapytała czy mam więcej kotów, ja na to, że tak, że mam 9 kotów. Zatkało ją, zawsze wszystkich zatyka i tak rozpoczyna się rozmowa. ,,Wie pani mieszkam na wsi...." Niestety lekarka stwierdziła, że najprawdopodobniej mają to wszystkie koty! Powiedziałam jej jednak, że u żadnego nie zauważyłam jakiej zmiany, co niestety nie oznacza, że nie mają. Nie brałam jednak dla nich jeszcze kropli, w duchu liczę, że może je to nie dosięgnie. Zapytałam więc czy pies też może to mieć. Ona, że jeżeli miał kontakt z kotem, to tak. No i kurka niestety miał, jak nazłość ostatnio zaczął się przywalać do Perełki. Dostałam więc i krople dla psa (30 złoty). Kotka jednak strasznie się drapie dlatego też dostałam krople do uszu na swędzenie (15 złoty). I tak wszyłam z gabinet z portfelem o 65 złoty lżejszym i okropną świadomością, że wszystkie zwierzaki mogą to mieć co będzie łącznie wszystkim kosztów oznaczać 435 złoty!, a u nas z kasą krucho, no nic mam jeszcze coś oszczędności jakoś wybulimy tą kasą razem z mamą. Po powrocie do domu, nie przyznałam się od razu mamie ile wydałam, robiąc to partiami, 20 złoty na kota, potem jakaś rozmowa aż zapomni i dopiero 30 złoty na psa, a już dużo później, że to nie koniec. Mamę jednak obchodziło co innego: ,,czy człowiek może się tym zarazić?", a ja niestety zapomniałam się zapytać. Zadzwoniłam więc do gabinetu, gdzie dowiedziałam się iż jest to koci świerzb i nie powinno nam to zagrażać, nie powinnam jedna spać z psem. I tak mój kochany biedak trafił na noc do budy. Wiem brutalne, ale nie było już śniegu zapowiadała się ładna noc, a więc jakoś to przeżyje, kanapowiec. Wieczorem podałam mu krople
i zostawiłam na polu. Niestety pies nie był zadowolony i prawie całą noc piszczał. Wiecie zwykle to on decyduje kiedy następuje koniec spania w domu i chce spać na palu aby mieć baczenie na podwórko, a tego roku zrobiłam to tak paskudnie, no ale cóż mogłam zrobić. Mam tylko kuchnię, gdzie śpi babcia a z nią spać nie będzie, pokój gdzie śpi mama z nią tez spać nie będzie i pokój w którym ja śpię no i ze mną też spać nie może, a jest nauczony, że na się pcha pod kołdrę. Tak więc spał na polu, ku mojemu zdziwieniu rano, jak na złość w nocy spadł śnieg! I druga noc nie chciałam go już zostawiać na polu. W padła więc na pomysł, by przywiązać go do stołu.
Miał więc dostęp do kocyka na ziemi oraz jednego fotela. Pies mimo to nie był w nocy zadowolony, no bo jak można się czuć gdy ma się ukochane wyrko koło pani tylko 10 cm koło nos i nie można tam wskoczyć. Tak więc druga noc się nie wyspałam. Co gorzej miałam na drugi dzień w szkole pytanie i klasówkę. Jakoś to przeżyła i już przygotowana na koszmarną trzecią noc, wpadłam na jeszcze inny pomysł. Dałam psu moją kołdrę, a sama wzięłam sobie jakąś inną. Położyłam ją na fotelu. Pies się zagrzebał i nie musiałam go nawet wiązać. Położyłam się więc do łóżka z ciekawością czy wystarczy mu sama kołdra. wstał popatrzył na mnie wymownie, usłyszał krótkie: ,,nie wolno!". Położył się więc i na chwilę był spokój. Lecz w nie krótkim czasie pies postanowił, ze tak nie będzie i położył się koło mnie na sąsiednim łóżku. Nie maił tam nic, ani koca, ani kołdry i wtedy zrozumiała, że on po prostu chce być koło mnie :) W ciągu całej nocy tylko raz tak na poważnie chciał się ze mną położyć w łóżku, ale wystarczyło upomnienie i z pokorą położył się na swoim. Rano gdy się obudziłam mam powiedziała, że nie wie jak dojadę do szkoły bo jest paskudna zamieć śnieżna. Postanowiłam pójść sprawdzić, założyłam kozaki, i zarzuciłam kurtkę na piżamę. Na początku poczułam opór w otwieraniu drzwi. Powodem był zalegający śnieg, gdy mi się to udało, buchnął we mnie podmuch wiatru ze śniegiem. Wyszłam na pole po schodach których właściwie nie było widać, wyglądały jak zjeżdżalnie, gładkie tylko siąść i lecieć w dół. Zrobiłam krok, jedne drugi, śnieg sięgał mi po kolana. Doszłam jakimś cudem do końca podwórka by zobaczyć jak wygląda drogi i czy da się przejechać. Na drodze były jakieś koleiny ze śniegu, a więc komuś udało się przejechać. Zaczęłam się jednak zastanawiać czy uda mi się w ogóle wyjechać z podwórka, skoro śnieg jest po kolana, a moje autko to tylko mały fiacik, a nie terenówka. Doszłam jednak do wniosku, że nawet jeśli mu się to uda, to nie ma pewności, że nie stanę gdzieś po drodze, albo potem po szkole czy wychodząc po 8 lekcjach nie okaże się, że nawet mojego autka nie widać bo jest zasypany. Porozmawiałam chwilę z mamą i doszłyśmy do wniosku, że jechać czy tez iść do szkoły nie ma sensu, z resztą i tak pewnie nie będzie dużo ludzi w szkole. I jest jedna zaleta tego, że zostanę, i to bardzo ważna, mianowicie moja babcia, która wróciła przedwczoraj (13.03.2013) ze szpitala do domu, nadal nie czuje się najlepiej i ktoś musi się nią zająć. Tak wiec siedzę teraz sama z babcią w domu i piszę tą notkę. Próbowała nawet uchwycić tą zamieć, ale udało mi się zrobić tylko kilka zdjęć, bo brakło mi miejsca w aparacie. Mimo to nie ma co żałować bo będę miała jeszcze okazję i to może nawet lepszych zdjęć bo cały czas na polu panuje zamieć śnieżna. Ale oto kilka:
Oczywiście Kajtuś nie jest teraz na polu. Śpi koło mnie, jednym okiem obserwując kota (Tajfuna), którego musiałam uratować przed zaspami biedaczka nie widziała jeszcze takiej zimy, i nie wiedziała co zrobić jak owiało ją z każdej strony, nie miała jak się przedostać, bo w śniegu by się zatopiła, zaspy są 10 razy większe od niej, nie miała by większych szans, na wydostanie się. Poszłam po nią i teraz siedzi kochana w domu, nawet jakoś się przyzwyczaiła do obecności psa. Mam dla was jeszcze kilka zdjęć, bo przed chwilą Kajtek wydarł mnie na pole ( musiał kupkę ;p ):
Tutaj widać jak śnieg sięga mi do kolana, a nawet jeszcze nie stanęłam dokładnie nogą
Mimo wszystko mój kuzyn postanowił spróbować ruszyć samochodem ponieważ do pracy ma bardzo daleko, i nie miał za bardzo innego wyjścia. Pomagał mu przy tym jego brat i tata, a oto ich zmagania. Zdjęcia robione z ukrycia zza okna, a więc nie są genialne, ale oto one:
Post jest długi i możliwe, że wyszedł nudny, a więc coś na rozweselenie :D
Wy tez pewnie czujecie to uczycie kiedy jeden dzień rano budzą was promienie słoneczne, z ogromna radością wstaje się więc z łóżka idzie do codziennych zajęć, czy to do szkoły czy do pracy. Popołudniami zaś wybiera się na spacer z psem czy kimś nam bliskim, a wokoło otacza nas śpiew ptaków, kwitnące bazie, przebiśniegi i wszystko to mówi nam wiosna, na reszcie ta piękna, upragniona wiosna, a tu ... kicha.
Otóż zima okazała się być na prawdę wredna tego roku. Dopiero co dodałam notkę w, której opisywałam wiosnę, a dzisiaj znów chcę wam pokazać, że zima nas kocha i nie chce nas opuścić :p
Oto dzisiejsze fotki (wczoraj było to samo, następnie śnieg stopniał, a dzisiaj po południu znowu sypie grubymi płatami śniegu):
Perełka
Misza
Tajfun
Perełka
Tajfun i Perełka
Kajtek - nie zadowolony z zimy :p
Misza
Tajfun
Pozdrawiam :)
PS. Jak zapewne zauważyliście (nie dało się nie) zmieniłam wygląd bloga i możecie się spodziewać kolejnych zamian w najbliższym czasie, bo gdy mam chwilę to się nim bawię poznając nowe funkcję i szukając takich które spowodują, że blog będzie bardziej atrakcyjny i przejrzysty :)
Ten tydzień był koszmarem, który niestety nadal trwa, a może nawet jest to dopiero początek. A mianowicie: poniedziałek - próbna matura z ang, wtorek - próbna matura z wosu, środa - próbna matura z matmy, czwartek - sprawdzian z historii, piątek - sprawdzian z biologii i wosu. Makabra! Myślałam więc, że w tym tygodniu nie będę miała do was o czym pisać, a tu taka miła sprawa. I chodzi tutaj o Romana. Jest to pies mojej koleżanki - poniekąd. Bo chodzi o to, że chłopak koleżanki, kupił jej psa (chciała), niestety zrobiła to bez wiedzy mamy, i pies nie zyskał jej aprobaty, co więcej jej inny pies (Cezar) nie polubił małego czarnego labradora, który miał stać się nową częścią rodziny i tak Roman został nowym psem chłopaka koleżanki. I mieszka niedaleko mnie. A dzisiaj ten przystojniak postanowił nas odwiedzić. Kiedy wróciłam ze szkoły zobaczyłam jak kręci się koło mojej bramki. Przywołałam go, poczęstowałam ciastkami ( Petit Beurre), i pobiegłam do domu po aparat by uwiecznić gościa na zdjęciach.
Roman
Roman i nogi koleżanki :p
Roman
Po tym wszystkim, kazałam psu iść do domu, nie był za tym bardzo skłonny, ale za mną nie szedł. Przynajmniej tak mi się wydawało, bo gdy weszłam do domu, zobaczyłam przez okno jak przymila się do mojego Kajtka (orki za jakość, ale zdjęcia robione przez okno):
Postanowiłam mieć zdjęcia lepszej jakości, niestety gdy tylko Kajtuś zobaczył, że wyszłam na pole stwierdził, że koniec miłości:
No i skończyła się wizyta, choć Roman jest większy i za pewne okazał by się silniejszy, jest młodszy i nie na ,,swoim" więc uznaje wyższość, mojej zaciętej ,,bestii". o tym wszystkim udałam się do domu, gdzie usłyszałam, że dzwoni mi telefon. Była to moja kuzynka, okazała się, że dla mnie, a raczej dla moich zwierzaków, mięso (jej tata, hoduje dla swojego użytku świnie, przez co czasem, nie mają co z nim zrobić, albo tak jak w tym przypadku, nie zdążą go zjeść zanim się nie zepsuje). I oto jak moje kochane kotki zareagowały na owy ,,rarytas":
Perełka
Tajfun
Gdyby tak zamknąć oczy dało by się wyobrazić koncert w ich wykonaniu, a mianowicie: wryyy, wrrry, wwwry (czyli warczenie, jeden na drugiego).
Pozdrawiam :)
CD. Roman
Ja skończyłam pisać posta a tu piesek wrócił, pewnie przewinie się przez nasze podwórko nie raz, ale mam zdjęcia więc dodam, niestety tez przez okno i te maziaki to wina starego typu okna: